Jeszcze kilkanaście lat temu pojęcie sezonu grzewczego było znane i bardzo popularne. Chłodną jesienią był to jeden z głównych tematów rozmów w sklepach, tramwajach, biurach. – Zimno, jak diabli. Mogliby już włączyć te kaloryfery – narzekaliśmy. – Ale jeszcze nie ma sezonu grzewczego – słyszeliśmy w odpowiedzi.
Kiedyś sezon grzewczy był ustalony konkretnymi datami. Zaczynał się w październiku. Kończył w kwietniu. „Sezon grzewczy” to ciągle pojęcie zdefiniowane w przepisach. Konkretnie w rozporządzeniu Ministra Gospodarki z dnia 15 stycznia 2007 r, gdzie w par. 2. pkt. 20 przeczytamy, że „sezon grzewczy to okres, w którym warunki atmosferyczne powodują konieczność ciągłego dostarczenia ciepła w celu ogrzewania obiektów”.
Jednocześnie definicja ta jest nieprecyzyjna. Nie zawiera bowiem ani daty, ani temperatury, która obligowałaby dostawców ciepła systemowego do ogłoszenia rozpoczęcia tegoż sezonu. Obecnie opiera się on raczej na notowanych temperaturach, albo subiektywnych odczuciach klienta. To zastosowana automatyka powoduje włączenie ogrzewania, bądź złożone zlecenie na uruchomienie dostaw ciepła. Dostawcy na takie zlecenie są przygotowani w każdej chwili.
0,5
do 4 proc.Szacowany wzrost kosztów przy całorocznym ogrzewaniu. To inwestycja w prawidłową eksploatację budynków.
Anomalie pogodowe nie są u nas niczym nadzwyczajnym. Bywa, że w lutym przez kilka dni temperatury powietrza utrzymują się na poziomie kilkunastu stopni Celsjusza. Bywa też, że pod koniec kwietnia, czy nawet w maju notujemy przymrozki, a wrześniowe chłody nie należą do rzadkości.
Dostawcy ciepła systemowego oferują ciepło przez cały rok. To od odbiorcy zależy, kiedy chce, aby jego grzejniki były ciepłe. Decyzję, czy rozpocząć grzanie podejmują właściciele lub zarządcy budynku. Najkorzystniejszym rozwiązaniem z punktu widzenia mieszkańców jest wykorzystanie urządzeń tzw. automatyki pogodowej. Pozwalają one na automatyczne uruchamianie ogrzewania, w zależności od ustawionych temperatur zewnętrznych na czujnikach zamontowanych na elewacjach budynków. Gdy temperatura powietrza się podniesie ponad te ustawienia, ogrzewanie się samo wyłączy. To sprawia, że nie musimy pilnować i zakręcać zaworów na grzejnikach, gdy jest ciepło na zewnątrz.
– Zwykle sami to obserwujemy. Czyli pracownicy spółdzielni decydują, że zrobiło się na tyle chłodno, by włączyć ogrzewanie w budynkach, którymi administrujemy. Bywa, że dzwonią do nas lokatorzy z prośbą o włączenie ogrzewania. Nawet jeśli nagle miałoby się ochłodzić i powiedzmy w połowie maja temperatury spadłyby do kilku stopni, to nasi mieszkańcy nie będą marzli w domach. Dostawy ciepła mamy przez cały rok – zapewnia Henryk Andrzejewski, prezes szczecińskiej Spółdzielni Mieszkaniowej „Selfa”.
Możliwość ogrzewania mieszkań przy zastosowaniu automatyki pogodowej, toteż dbałość o prawidłową eksploatację budynku. W zimne dni nie doprowadzamy do wyziębienia murów, co ograniczy takie zjawiska jak wilgoć czy pojawienie się zagrzybienia w mieszkaniach
Z analiz dostawców ciepła systemowego, którzy już realizują dostawy całoroczne wynika, że rachunki odbiorców ciepła mających taką usługę mogą wzrosnąć jedynie o 0,5-4 proc. w skali całego roku. To cena komfortu – i jak wspomnieliśmy, także lepszych warunków eksploatacyjnych budynków.
O tym, że wiedza o możliwości włączenia ciepła w każdej chwili ciągle jest niewystarczająca dowodzi choćby ubiegłoroczna, wrześniowa, kampania “Ciepło wraca” przeprowadzona przez Lubelskie Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej S.A.
– Jej celem było obalenie mitu sezonu grzewczego, który miałby trwać pomiędzy konkretnymi datami. Informowaliśmy o możliwości włączenia ciepła za pośrednictwem billboardów, internetu, mediów lokalnych – opowiada Teresa Stępniak-Romanek z LPEC.
Jednocześnie już pomiędzy 18 a 22 września ub. r. średnia dobowa temperatura w Lublinie spadła do 12 stopni Celsjusza.
– Efekty kampanii były zauważalne. Zanotowaliśmy 128-procentowy wzrost wejść na naszą stronę internetową. Wzrosła aktywność zarządców budynków i osiedli, informowali nas, że ludzie sami do nich także dzwonili – dodaje Stępniak-Romanek. – Gdy nastąpiło ochłodzenie, 70 proc. odbiorców już miało dostarczane ciepło. Rok wcześniej w podobnym okresie i warunkach liczba ta wyniosła 50 proc.