Bo pisanie o umiarze w czasach, kiedy wiele o nim napisano jest trudne. Choć nieoczywiste. Nawet sportowcom mówi się: biegnij na 80%. Nie na 100%. Sportowiec potrzebuje spięcia, ale też pewnego luzu, który odblokuje mu stawy podczas startu. Dwadzieścia, dwadzieścia pięć procent luzu wystarczy. Obserwując powtórki sportowe widzimy, że w przypadku dobrego sportowca mięśnie, które trzeba się spinają, a te aktualnie niepotrzebne luźno sobie machają. 

„Im więcej, tym lepiej” to z kolei na przykład strategia kapitalizmu, której nie możemy okiełznać. Ulubionym miernikiem ekonomicznym jest PKB, czyli „miara produkcji”. Stworzona w czasie II Wojny Światowej, by pomierzyć ilość produkowanego sprzętu, przy założeniu, że jeżeli Alianci wyprodukują więcej, to po prostu przytłoczą państwa Osi i wygrają wojnę. Konflikt się zakończył, PKB zostało. PKB podawane przez ekonomistów regularnie i liczone skwapliwie nie koreluje z niczym. W dzisiejszych czasach większości istotnych dla ekonomii czynników się już nie produkuje w pierwotnym znaczeniu. Jeśli już, to konserwuje. Szklankę produkuje się tylko raz. A potem myje setki razy, aż nam się potłucze. Podobnie nie produkuje się ze stali aplikacji na telefon, wartości intelektualnej, patentów, którymi z kolei obficie handlujemy. Nawet jednak, gdybyśmy trzymali się produkcji tradycyjnej: drzewo posadzone nie wpływa istotnie pozytywnie na PKB, o wiele istotniej wpływa drzewo ścięte. Założenie rezerwatu przyrody słabo działa na PKB. Założenie pensjonatu – o wiele lepiej. Gdyby na Zatokę Pucką wpłynął tankowiec i się „rozlał”, pomimo kosztów społecznych, PKB od tego by wzrosło. Mimo to wciąż mierzymy PKB, a dziennikarze z magazynu „Forbes” zapytani po co, odpowiadają, że „ludzie tego chcą”. Ekonomia tak ma: więcej, to lepiej i się do tego przyzwyczailiśmy, nie chcemy odstawać.

Coś jednak podpowiada nam, że to nie jest dobre rozwiązanie. Że nie da się wyciągać z zamkniętego ekosystemu naszej planety bez końca coraz więcej, zużywając to, co trudno odnawialne. Że analogicznie nie dba chyba o przyszłość dziecka ten, kto zasypuje je zabawkami bez opamiętania. Że wszystko jest zdrowe, ale w umiarze. Że nawet pijąc wodę bez opamiętania, zdewastujemy sobie nerki. Kiedy Dedal z Ikarem uciekali z wyspy na skrzydłach polepionych z wosku, ojciec nakazał synowi, by nie leciał za wysoko ani za nisko. W pierwszym przypadku niebezpieczne było słońce, które rozpuszcza wosk, w drugim woda mocząca pióra. Trop ten jest tym bardziej słuszny, gdyż o umiarze próbujemy pamiętać już od starożytności.

Podobnie z emocjami

Pochwała emocji bez umiaru, to wymysł romantyzmu i renesansu. Od tego bowiem czasu uprawianie poezji, toczenie bitew i miłość dozwolone były jedynie na skrzydłach nieokiełznanych ekstaz. Niestety. Już Montaigne zauważył, że ekstremalne doświadczenie często nie niesie ze sobą niczego: „moje skrajności nie doprowadzają mnie zbyt daleko. Właściwie nie ma w nich niczego skrajnego ani nawet dziwnego”. Nietzsche dodał (ponuro): „Umiar widzi siebie jako pięknego, ale w oczach kogoś pozbawionego umiaru jego szarość i trzeźwość czynią go po prostu nudnym”. Tymczasem ekstremalne emocje odcinają nas od całego wachlarza innych doznań. W ekstremalnych emocjach nie mamy dostępu do przyjaźni, ciekawości, życzliwości, możliwości adaptowania się, inteligentnej refleksji, spoglądania na świat z innych punktów widzenia, a nawet dobrej woli.

Arystoteles za wzorcową cnotę człowieka uważał odwagę. Odwaga jest właśnie cnotą z umiarem. Po jednej stronie ma tchórzostwo (niedobór odwagi), a po drugiej zuchwalstwo (nadmiar). Pytanie jak do tych równowag dotrzeć? Szczęśliwie nauki humanistyczne starzeją̨ się bardzo powoli, więc możemy i tu posiłkować się pismami filozofów. Wspomniany wcześniej Arystoteles, choć żyjący prawie 2500 lat temu, twierdził coś, co potwierdza i dzisiejsza nauka. 

Po pierwsze w kierunku umiaru podążać małymi kroczkami. Jeśli nie dajemy rady, znaczy, że kroczki zaplanowaliśmy za duże. Można jeść jednego coraz więcej, innego coraz mniej, nie trzeba od razu robić wielkich kroków albo, co gorsza, popadać w skrajność. Cały czas umiar jest celem nadrzędnym. 

Po drugie liczą się akty w kierunku umiaru, a nie tylko zastanawianie się nad nimi. 

Trzeci „tajny” sposób Arystotelesa, to przyjaciel, z którym można nad czymś u siebie pracować. „Przyjaciel w cnocie”. Proponuje więc Arystoteles otaczanie się ludźmi, którzy chcą pracować nad tym, co my lub poproszenie przyjaciela o pomoc, by pomógł nam pracować nad sobą. Może oczywiście przy okazji zabrać się z nami, bo też chce na przykład spacerować codziennie wieczorem. Arystoteles podchodził do otoczenia społecznego bardzo poważnie. Nazywał przyjaciela „drugim sobą”, twierdząc, że jeśli ja chcę nad sobą pracować, a „pierwszy ja” mnie zawiedzie, zawsze mam zapasowy spadochron, który namówi mnie być może na kolejny mały kroczek w kierunku, w którym chcę się rozwijać.

Mieliśmy dobry start. Prezenty pod choinkę jeszcze sto lat temu, to głównie wymarzona książka, szalik albo skarpetki. Dopiero później przekonano nas, że najmilsze święta to takie, w których pod choinką piętrzy się hałda zawiniątek z kokardami. Nowe czasy wymagają być może nowego myślenia, które zostawimy kolejnym pokoleniom jako mądrzy przodkowie. Choćby takiego, że porządny człowiek to taki, który produkuje mniej śmieci.