Człowiek bogaty jest lepszy, chcąc nie chcąc podglądamy, co robią bogaci, żeby podpatrzeć ich sposoby i żeby może i nam skapnęło. Tak się też nieszczęśliwie złożyło, że największym wrogiem kapitalizmu stał się człowiek szczęśliwy. Trzymani więc jesteśmy w poczuciu, że od szczęścia dzieli nas „jeszcze tylko jeden zakup”, a potem będzie już z górki.
Wszystko to, oprócz napięć, lęków i ciągłej potrzeby czujności produkuje masę śmieci, a także naszą rosnącą świadomość, że mieścimy się w domach jedynie dzięki łaskawości zgromadzonych tam przedmiotów. I tylko wyskakujący przy każdej przeprowadzce dysk sprowadza refleksję, że może tego wszystkiego już dawno wystarczy i wypadałoby przestać podsypywać pod sobą tron ze „skarbów”, a tak naprawdę śmieci. Niczym smok z „Hobbita” leżący na stercie złota, za które i tak nic nie kupi, bo przecież nie pójdzie do sklepu.
A moglibyśmy być gatunkiem, który za wartości ustalił sobie na przykład „niepotrzebowanie więcej”, człowieka zaś nie mierzył miarą posiadanych pieniędzy, a na przykład tego, ile rocznie wyrzuca śmieci. Byłoby bardzo fajnie. Tak jednak niestety nie jest i na razie nie będzie. Jedyne, co możemy zrobić, to kroczkami dreptać w kierunku tej utopii, samodzielnie próbując wygrzebać się spod presji czasów, w których żyjemy. I wygląda na to, że to całkiem skuteczna droga ku zadowoleniu z życia.
Jednym z mitów, którymi przesiąkamy jest przekonanie, że więcej kontaktów, to więcej szczęścia. W sumie nie mamy na to dowodów. Rzeczywiście można wierzyć w to, że im więcej mamy znajomych, tym większa szansa, że ktoś wyciągnie pomocną dłoń w kłopocie, niestety i tu sprawa nie jest tak oczywista. Owszem, badania potwierdzają, że jeśli mamy innych wokół siebie, mniej w życiu widzimy problemów, a jeśli już widzimy, to wychodzimy z nich szybciej. Nie ma to jednak wiele wspólnego z liczbą tych znajomych.
Człowiek w ogóle nie ma szansy ogarnąć intelektualnie dużej grupy innych ludzi – niby widuje ich, niby kojarzy (choćby z mediów społecznościowych), ale powyżej magicznej, średniej liczby 125 osób, zaczyna mu być powoli wszystko jedno, czy u nich dobrze, czy źle. Podobnie z pytaniem o zdanie – oczywiście, każdy z naszych znajomych chętnie się wypowie w naszej sprawie, bez względu na to, czy jest pytany o opinię, czy nie. Ale prawda jest taka, że liczba osób na świecie, które w ogóle mogą liczyć na to, że ich opinię weźmiemy pod uwagę dla zdrowia, zawierać będzie się między 1 a 6 (to ostatnie zaś w wyjątkowo sprzyjających okolicznościach). Podobnie w przypadku utraty pracy liczba znajomych nie przechodzi w jakość.
Statystyki pokazują, że to nie sami znajomi zaproponują nam pracę, ale jeśli już, to dopiero ich znajomi, czyli osoby właściwie nam dość obce. Media społecznościowe stworzyły więc swoją iluzję – nie są de facto mediami społecznościowymi, ale raczej społecznościami samotników, którzy podglądają, co się dzieje u innych, dzieląc się zdjęciami kotków i oburzeniem na rzeczywistość, najczęściej polityczną.
Czy więc można by powiedzieć, że w naszej przestrzeni zrobiło się zbyt wiele byle jakich znajomości, które odbierają nam szczęście? Można. Skąd to wiemy? Jedna z firm z branży bezpieczeństwa w Izraelu nakazała swoim pracownikom usunięcie kont na Facebooku z powodu chwilowych problemów szczelności systemów informatycznych. Pracownicy musieli usunąć konta i przestać korzystać z Facebooka, jeśli chcieli zachować posadę w organizacji.
Po jakimś czasie firma zezwoliła niektórym pracownikom utworzyć konta na nowo. W ten sposób powstały dwie grupy: jedna, używająca Facebooka i druga bez konta i nieużywająca tej platformy. Pracownicy nie mieli wyboru, do której grupy zostaną przypisani. Nie było więc tak, że nieszczęśliwi trafili do jednej grupy, a optymiści do drugiej.
Zespół naukowców zebrał dane dotyczące samopoczucia pracowników z czasu, kiedy nikt nie mógł używać Facebooka, a potem, kilka miesięcy później ponownie, kiedy część z pracowników znów mogła założyć konta i być znów na bieżąco z „ważnymi elementami życia swoich znajomych” oraz ich znajomych. Badacze postanowili się skupić na poziomie porównywania się do życia innych (podglądanie i ocena, czy w porównaniu do innych wciąż „daję radę”), tym, jak osoby badane postrzegają życie innych i poziomie szczęścia badanych. Wnioski?
Do pewnego stopnia przeglądanie Facebooka powoduje, że zaczynamy częściej porównywać się do innych. Czy jestem lepszy? Czy jestem szczęśliwszy? Czy oni są szczęśliwsi? Czy za plecami na selfie widać u nich w domu bałagan większy niż u mnie? Czy częściej niż ja na zdjęciach mają włączony telewizor? Czy w szafie mają lepiej niż ja ułożone ubrania? Dlaczego napisaliśmy „do pewnego stopnia”? Bo nie chodzi dosłownie o porównywanie się do innych, ale porównywanie się z samym sobą. Porównywanie swojego wzrostu (rozwoju?) z rozwojem innych. – Inni mają drugie dziecko, a mieli pierwsze wtedy, kiedy ja miałem pierwsze. Hmm… – Inni mają dwoje dzieci i kupili właśnie psa. I szczęśliwi. Ja mam dwoje dzieci. Może warto mieć psa? Mam, co prawda, dwa koty. Ale nie psa! Może to taka nowa norma/moda w naszej grupie? – Ta awansowała, a ta też. A ja nie awansowałam od trzech lat. Może powinnam awansować? – Dwie się rozwiodły… A i ten mój jakiś taki wczorajszy…
Chcąc nie chcąc patrzymy na przyrost/ rozwój/zmianę cudzego, a potem na przyrost/rozwój/zmianę swojego. Cudzy wykwintny obiad porównujemy z własnymi kluskami, cudzego partnera z naszym, dyplom cudzego dziecka przykładamy do cenzurki naszego potomstwa, z której wynika, że nie wychowujemy ani humanisty, ani umysłu ścisłego… Rzeczywiście więc porównujemy się nie do innych, ale zastanawiamy się, czy nie staramy się za mało. Sami przed sobą. „Nie chcę mieć tego, co on, ale może powinienem wprowadzać w swoim życiu zmiany w większym tempie?”
Powoli przyzwyczailiśmy się do tego, że na Facebooku życie innych wygląda lepiej, niż w rzeczywistości. Wiele badań zakładało, że dajemy się nabrać na „lepsze życie” naszych znajomych. To badanie tego nie potwierdziło. Raczej wiemy już, że wszystko to taka gra i dokonujemy korekcji tego, co widzimy. Niemniej użytkownicy z Izraela, którym przywrócono Facebooka, w widoczny sposób stawali się coraz mniej szczęśliwi, w porównaniu do tych, którym podtrzymano zakaz używania portalu.
Nie chodzi więc być może o to, że nabieramy się na to, iż inni są szczęśliwsi od nas. Mamy raczej dowody na to, że sama ciągła konieczność zaangażowania w porównywanie się (liczby polubień, obserwujących, porządku, min dzieci, jakości pogody, jakości zdjęć, kto komu co i w jakim czasie od publikacji „polubił”) powoduje zmęczenie i spadek zadowolenia. Nawet jeśli podczas wakacji jechaliśmy tyrolką przez las deszczowy i wrócimy do hotelu zmęczeni, ale szczęśliwi, widok naszych znajomych, którzy w tym samym czasie zrobili sobie grilla na balkonie w bloku, odbierze nam część przyjemności. Pisząc bez ogródek – tak, znajomości też przydałoby się odgruzować. Mieć o wiele, wiele mniej, a lepszych. Miłego sprzątania!