Tak jesteśmy zbudowani. Na plemienności i tworzeniu grup. Od czasów niepamiętnych większa grupa miała większe szanse przeżyć. Choćby dlatego, że przejadała wszystko z okolicy. Nie dało się zignorować większego plemienia, kiedy było się członkiem mniejszego, sąsiedniego plemienia. Więksi zmuszali nas do przeniesienia się dalej albo po prostu napadali, żeby było szybciej. Każda wojna w historii ludzkości, była wojną o zasoby. Z drugiej strony wiemy, że prawdopodobnie większość moralnych reguł, jakie w historii świata wdrożyliśmy, to reguły wspierające życie we własnej grupie. „Nie kradnij”, „Nie zabijaj”, „Nie pożądaj żony”… Wszystkie tego typu przykazania miały cel porządkować życie wewnętrzne grupy, by mogła sobie rosnąć jak największa i dominować w okolicy. Dodam dla ciekawostki, że do lat 50tych ochrona środowiska nie była częścią żadnego systemu etycznego na świecie. Dopiero w ciągu ostatnich 50 lat powstały „Ministerstwa (Ochrony) Środowiska”, a dotychczas środowisko było czymś, co po prostu eksploatowało się beztrosko do jałowej ziemi, zaś podręczniki szkolne pełne były ilustracji, pokazujących proces dumnej walki Homo Sapiens z puszczą, by tryumfalnie zamienić ją na parking, będący symbolem dominacji na planecie. Widać w latach 60 zorientowaliśmy się, że zrobiło się nas tylu, iż – zgodnie z normami etyki – łatwiej przetrwać tym grupom, które dbają o miejsce, w którym mieszkają, bo powoli przestaje wystarczać dla każdego, kto bierze ile chce.

Tymczasem moglibyśmy być zaskoczeni panującą na świecie polaryzacją. Naszych i nie naszych. O ile dotychczas myślenie konserwatywne wskazywało głównego wroga poza granicami kraju i kiedy przebadamy przykłady z historii ciężko z tym dyskutować, dziś sprawy mają się nieco inaczej. Wiele się zmieniło. Zwykle myślenie liberalne nastawiało się bardziej na porządkowanie sytuacji wewnętrznej kraju, a konserwatywne na spójność narodu i jego gotowość do reagowania na ataki z zewnątrz (militarne czy ekonomiczne). Ciężko uważać, by któraś z tych ideologii była ważniejsza, a uważało się, że państwa stające na jednej nóżce, pozostawiają otwartą gardę z drugiej strony. Ekologia była zawsze z kolei wartością konserwatywną i kojarzona była z myśleniem prawicowym. Dopiero od niedawna trafiła pod skrzydła myślenia lewicowego (być może wtedy, gdy okazało się, że nie da się zadbać o ekologię własnego kraju bez porozumienia z na przykład sąsiadami), a z kolei porządkowanie państwa paradoksalnie trafiło do myślenia konserwatywnego. Nowym myśleniem narodowym na świecie nie jest szukanie wrogów poza granicami państwa, ale zniesmaczenie tym, jak zachowują się współobywatele: „No, ale, żeby Polak Polakowi!”… Zresztą sprawa nie jest tylko nasza, bo problem ten mają kraje całego świata.

Skąd to się wzięło? Jak to zwykle bywa wpłynął a to szereg obiektywnych przyczyn, ale podam Państwu jedną ciekawostkę. Kiedy odchodził George Washington w poważnym liście-odezwie postulował, by w USA nigdy nie zakładano partii politycznych. Jak widać niewiele to dało, bo już dwa lata później w USA partie hulały. Washington uważał, że partie to podstawowe źródło polaryzacji społecznej, odwracające uwagę od problemów, które trzeba rozwiązywać wspólnie: wszyscy obywatele przeciwko problemowi, a nie „obywatele przeciwko sobie, zwalający na siebie winę za problem”. Że partie walcząc o zwolenników, będą skłócały ze sobą mieszkańców kraju. Jeśli jedna ogłosi swojego kandydata, jako kandydata prawdziwych Amerykanów, to siłą rzeczy obywatele popierający drugiego przestaną być „prawdziwymi Amerykanami”. Że partie będą promowały myślenie o plemionach wewnątrz plemienia i podburzały: nie mamy miejsc pracy przez tych drugich. Nie ma dostępu do lekarza przez tamtych pierwszych. Konserwatyści powiedzą: „Nie ma pracy przez imigrantów”, a liberałowie: „Nie ma pracy, przez złodziejski rząd”.

Jest to filozofia chwytliwa, ale niestety często nieprawdziwa. To średniowieczne pojmowanie ekonomii. W średniowieczu był jeden sposób pomnażania pieniędzy: od kogoś. Można było mu coś sprzedać albo lepiej zabrać. Jeśli w królestwie kończyły się pieniądze, napadało się kogoś innego lub podnosiło podatki (albo jedno i drugie). Nie było konkurencji rynkowej, marketingu, przetwórstwa, które pozwoliłoby krajowi podnieść wartość przetworzonego surowca w stopniu ekonomicznie skalowalnym. Wytłumaczenie było jedno: nie mamy, bo nam zabrali. Wytłumaczenie, na które – dodajmy – jesteśmy bardzo podatni i kilka wojen w XX wieku zaczynało się od takich haseł.

Niestety bywa ono często nieprawdziwe. Coraz częściej nikt nam nie zabierał, a po prostu sytuacja się zmieniła. Infrastruktura stała się nieadekwatna, z innych czasów, warunków, trzeba ją aktualizować. Nie ma niczyjej winy, a wypada pomyśleć nad znalezieniem rozwiązania. Szukanie winnych wewnątrz własnego kraju nie przybliża do rozwiązania, choć często myślimy, że znalezienie winnego pomaga (w biznesie też). W tym przypadku odwraca tylko uwagę, karmiąc nasz pierwotny instynkt chęci zapełniania stosów czarownicami, które rzuciły urok i przez to nie ma plonów. Winni znalezieni, a do lekarza dalej stoimy w kolejkach. Przypomina to słynną konferencję w Nowym Jorku w sprawie bezdomnych i głodujących, kiedy radzono trzy dni, każdy przedstawiał swoje racje, rozjechano się, a głodni i bezdomni zostali w tej samej sytuacji. Mówiąc wprost myśląc w ten sposób działamy nieefektywnie.

Aktualnie w wielu krajach na świecie mamy sytuację, w której połowa obywateli uwierzy, żeby nie wiadomo co, a druga połowa nie uwierzy, żeby nie wiadomo co. Wszyscy się kłócą, ale nie ma dramatu. I nawet da się tak żyć. Nie jest specjalnie miło, ale w znośnych warunkach połowa przekonanych wystarczy. Gorzej, gdy nadchodzi kryzys. Wtedy okazuje się, że połowa to zbyt mało. Nie dogadamy dostępu do służby zdrowia nie łącząc konserwatywnych i liberalnych kwestii (choćby imigrantów). Nie dogadamy energetyki nie łącząc przy jednym stole kwestii liberalnych i konserwatywnych, które to myślenie podnosi ciśnienie każdemu partyjnie zadeklarowanemu politykowi. Stąd pojawiają się dwa rozwiązania. 

Pierwsze, by wszędzie tam, gdzie to możliwe stosować rozwiązania następujące:

1. Zmniejszenie dystansu społecznego i dostęp do rozsądnych opinii (pozornej) drugiej strony, zamiast odcinania jednych od drugich (pozdrowienia dla bańki informacyjnej i polaryzacji politycznej). W wielu krajach na przykład Państwo dopłaca, albo zachęca studentów do studiowania w miejscach, do których by się nie wybrali, tylko po to, by przekonali się, że tam też żyją normalni ludzie.

2. Skupienie wokół wspólnej hierarchii i zachęcanie do jej szanowania, zamiast twierdzenia, że to nie mój prezydent, nie moja policja i nie moje prawo, co najczęściej jest wymówką do bierności albo łamania prawa bez poczucia winy.

3. Zaniechanie budowania mitu rywalizowania o zasoby między sobą: „Tamci zabierają wam pracę!”, „Płacicie na nich, a oni przepijają!” na rzecz komunikatów jednoczących w walce z problemem (bezrobocia, dostępu do służby zdrowia, ekologii). Element ten zadziała, kiedy spełnione są poprzednie podpunkty. Na przykład poradzenie sobie z bezrobociem w kraju, zamiast poradzenia sobie z tą drugą grupą, która kradnie nam miejsca pracy.

Drugie zaś rozwiązanie jest o wiele trudniejsze i pewnie już nie dla nas, a na przyszłość. Być może świat potrzebuje nowego podziału politycznego i nowych polityków, bo ten przestał działać i w wielu kwestiach wali głową w ścianę, a rozwiązanie problemów, które mamy dziś jest uczciwie ponad jego możliwości.