Stare powiedzonko mówi, że choć zrazu napędzają nas marzenia o zmienianiu świata, życie szybko koryguje te zapędy. W efekcie zderzenia z twardą rzeczywistością, stwierdzamy, że właściwie wystarczyłoby, żeby zmienić ludzi wokół nas, a będzie już bardzo w porządku. I to jednak nie ostateczna wersja. Powiadają, że finalnie, kiedy dojrzejemy, zderzamy się z konkluzją, iż zmienianie samego siebie jest jedyną wykonalną ambicją, wcale przy tym niełatwą.
Pożyjemy, zobaczymy. Filozofia ta jednak przypomina nam, że myślenie lokalne ma w sobie więcej szlachetności, niż być może na co dzień mu przyznajemy. Automatyzmy w naszej głowie zwykle mówią, że to trawa u sąsiada jest bardziej zielona. Że jak amerykańskie, to wyższej klasy, a że ekspert to każdy, kto przejechał do nas więcej niż sto kilometrów. Zaskakujące, że często to samo myślą o nas nasi sąsiedzi, amerykanie (którzy cenią europejski poziom wykonania) i odlegli eksperci, którzy z kolei nas ściągają do siebie, by posłuchać mądrości „zza gór i rzek”. Tak to już ten świat jest skonstruowany. Tymczasem zaskoczył wszystkich Dalaj Lama podczas jednej ze swoich podróży do USA wypowiadając do zdziwionych amerykanów słowa: „Nie zostawajcie buddystami. Rozwijajcie się w duchowości miejsca, w którym żyjecie i w tej duchowości się poszukujcie”.
Rzeczywiście. Gatunek nasz, choć jest znanym ewolucji wiercipiętą, ewoluował w grupach intymnych. Jeszcze niewiele ponad wiek temu, najbliższa grupa intymna była dla nas wszystkim. Rodzina była służbą zdrowia, filarem emerytalnym, miejscem zatrudnienia, policją i sądem. Jeśli ktoś postanawiał uciec z domu i nie był bohaterem bajki, prawdopodobnie lądował w rynsztoku, bo każdy miał swoje dzieci do obsadzenia na stanowiskach pracy, a przybłęda z antałkiem mógł co najwyżej zostać świniopasem. Sam zaś fakt, że opuścił rodzinny dom, czynił go podejrzanym indywiduum, któremu lepiej nie ufać. Pracowało się albo w rodzinie, u ojca, albo – rzadziej – u sąsiada. Ciekawostką jest, że to, co dziś nazywamy nepotyzmem, w swoim negatywnym wydźwięku pojawiło się dopiero w dziewiętnastym wieku, ponieważ wcześniej było czymś oczywistym. Tym bardziej, że większość osób umierała tam, gdzie się rodziła, nie oddalając się w życiu od domu więcej niż na dwadzieścia kilometrów.
Dziś, kiedy zachłysnęliśmy się już produkcjami zagranicznymi, robakiem zwątpienia drążą nas konkluzje, że nawet to, co amerykańskie jest robione w Chinach. Jeśli zaś chodzi o frykasy, choć Amerykanie nie mają problemów z wielkością porcji, to z jakością jest coraz gorzej. „Zagraniczność” straciła swój wigor. O wiele częściej ręczna robota osób, które znamy jest lepsza, bo zależy im na opinii w okolicy. Nie są anonimowymi pracownikami fabryki na drugim końcu świata. Odkrywamy, że objadanie się w kulturze, w której żyjemy jest zwykle lepsze i często wracamy do tego, co jedliśmy za młodu (choć wtedy mówiliśmy mamie, że nam nie smakuje). Organizm dobrze i dłużej znosi to, co rośnie blisko i z czym ma styczność. Nawet wleczone przez pół świata awokado (wątpliwe ekologicznie) przegrywa na przykład z rodzimymi słonecznikami, które może nie mają naklejek w obcych językach, ale żołądek z wątrobą i tak nie umieją czytać.
Także w polityce, lokalność zaczyna mieć znaczenie. Prezydenci krajów, czy premierzy nie mają tak dobrej prasy, jak prezydenci miast czy wojewodowie. Osiedlowa pomoc sąsiedzka, grupy organizujące się, by zrealizować projekt w okolicy. Małe miejscowości mają galerie sztuki, organizują koncerty, zbierają fundusze, by wspomóc środowisko albo uatrakcyjnić się dla turystów. Im bliżej patrzymy, tym więcej można zmienić. Podobnie, jak w przypadku filozofii, od której zaczęliśmy. Może więc i troskamy się o cały świat, ale znacząco zmieniać go możemy przede wszystkim wokół siebie.
Jest taka historia o rolniku, który rokrocznie wygrywał konkurs na najlepsze zboże. A potem oddawał nasiona sąsiadom. Pytali go: „Czemu pan oddaje nasiona sąsiadom? Przecież oni teraz będą mieli lepsze zboże!”. Odpowiadał: im mój sąsiad będzie miał lepsze zboże, tym ja będę miał lepsze zboże. Trudno nam sobie to na co dzień czasem przypomnieć, ale jest w tym sporo racji. Moja córka ma statystycznie szansę osiągnąć więcej, jeśli córka sąsiada będzie mogła osiągnąć więcej. A bardziej zielona trawa u sąsiada najczęściej powoduje, że i moja trawa jest bardziej zielona. Zachłysnąwszy się więc. „globalną wioską”, powracamy do siebie. I być może świadczy to o naszej, jako gatunku, dojrzałości. Oby.