Oczywiście warto nieustająco myśleć o innych. Naiwnie jest zakładać, że jeśli każdy pomyśli tylko o sobie, to doprowadzi to do wspólnego dobra. Człowiek nie może mienić się człowiekiem sukcesu, jeśli nie wpływa budująco na otoczenie. Niemniej nikt nie ma tak głębokiego obowiązku zajmowania się ciałem i duchem, jak jego właściciel.
Życie jest jednak skomplikowane (i jest cierpieniem – co powtarza wielu filozofów). Człowiek wciąż w coś się wikła. Chcielibyśmy żyć prosto, jasno i przewidywalnie, a niestety, co wiemy już od dawna, próbując upraszczać, wywikłamy się z jednego, a uwikłamy w drugie. Ponieważ trudno myśleć i zwracać uwagę na wszystko jednocześnie, wciąż gdzieś się zapuszczamy. Czy są jakieś praktyczne sposoby na trzymanie się w rozsądnych ryzach samowystarczalności? Są. Powiedzmy o kilku. Każdy z nich zmniejsza chaos o trochę. Warto pamiętać, że żaden z nich nie przenicuje naszego życia o 180 stopni. Najlepiej cierpliwość, która jest matką wszystkich „sposobów”. Jeśli – dajmy na to – postanawiamy, że będziemy oszczędzać, to najważniejsze próbować do skutku. Sama cierpliwość przebudowuje nas mentalnie, aż w końcu – czasem po kilku miesiącach, a czasem po ponad roku – zaczynamy w widoczny sposób myśleć inaczej. Jak więc się do tej samowystarczalności zaprząc?
Jednym z najskuteczniejszych znanych nauce sposobów jest robienie planów wydatków i limitów wydatków. Wszyscy w życiu robiliśmy ich setki i… nie trzymaliśmy się, wiadomo. Niemniej, jak pokazują badania, nawet jeśli się nie trzymamy, to wydajemy około 20 proc. mniej, niż gdyby planu w ogóle nie było. Można więc mieć do siebie pretensje za rozrzutność, ale nie trzeba za bardzo, bo jednak planowanie pomaga.
Warto uważać na efekt „dobra, tam…”. Czyli zachowania następujące po tym, kiedy okazuje się, że w limicie się jednak nie zmieścimy. Zakładając, że wydamy na coś, załóżmy 1000 złotych, a tu nagle psuje nam się samochód i trzeba wydać na samą naprawę 950. Widać już, że zabraknie na całą resztę planów wydatkowych. Co wtedy? Wtedy mamy tendencję myśleć: „Dobra, nie zmieszczę się już w tym miesiącu i tak, więc można zaszaleć…”. To właśnie ten efekt. Podobnie z dietami. „Nie jem pączków, ale dziś urodziny Jasia, to dyspensa – mogę jeść, co chcę cały dzień”. Złe to podejście – jeśli w planie się nie zmieścimy, warto od razu się pilnować, żeby nie odcumować od założeń i nie podryfować w siną dal, bo „skoro nie da się w planie, to hulaj dusza”.
Warto przy tej okazji wspomnieć pewną mądrość analityków finansowych z firm: nie wiadomo, jaki będzie niespodziewany wydatek w tym miesiącu w firmie, ale na pewno jakiś będzie. Nie tworzymy wtedy w budżecie kategorii: naprawa telewizora, wzrost cen paliw, lekarz, itp. Lepiej stworzyć kategorię: „ważne, acz nieprzewidziane wydatki”. Analitycy z linii lotniczych mówili tak: „Nie wiadomo, czy to będzie burza, czy paliwa, czy pandemia, ale wiadomo, że w każdym półroczu na pewno coś wielkiego, niespodziewanego się zdarzy. Ogólna kategoria: nieprzewidywalne wydatki sprawdza się lepiej, niż precyzyjna próba przewidzenia, co by to miało być”.
Kolejne zjawisko, o którym warto powiedzieć, to ból wydawania pieniędzy. Pamiętać warto, że nam, posiadaczom pieniędzy (czego Państwu życzę) zależy na tym, by każdej złotówce się przyglądać. Sklepom zależy na tym, byśmy z kolei nie zwracali uwagi na wydatki, a myśleli o radości, komforcie i tak dalej. Podobnie z płaceniem za energię. Jeśli chcemy poważnie przykręcić sobie finansową śrubę, o wiele lepiej jest widzieć, co wydajemy. Ludzie na przykład wypłacają wszystko z bankomatu i płacą gotówką. Płacenie kartą odwraca naszą uwagę i niejako oszukuje układ nerwowy, że niczego nie tracimy: „Podaję miłej pani w kasie kawałek plastiku i ten sam kawałek plastiku odbieram po chwili. Nic mi nie ubyło”. Jeśli płacę gotówką, fakt, że widzę, jak mi ubywa w słoiczku, powoduje, że mam mniejszą chęć wydawać na zbędne głupoty, albo na gorsze radości i wolę pozbierać na lepsze radości.
Ciekawostką jest fakt, że gdybyśmy projektowali instalacje domowe zgodnie z regułą „bólu wydawania”, liczniki wody, gazu, prądu i im podobne nie byłyby pochowane po komórkach i pawlaczach, ale byłyby na środku domu. Okazuje się, że częsty kontakt z licznikami, a zwłaszcza, kiedy wyświetla się na nich estymowana kwota, powoduje, że domownicy na przykład chętniej wyłączają światło.
Wszystkie wymienione tu przykłady mają na celu budowanie rozsądku. Nie skąpstwo, ale kontakt z własnymi potrzebami. Ideą świata na zewnątrz jest najczęściej wmówienie nam, że od szczęścia dzieli nas tylko ten jeden zakup.
Jeśli to tylko możliwe, należy zapobiegać wydawaniu zasobów do końca. Więcej szczęścia mamy w życiu z odejmowania sobie cierpienia (w tym poczucia stresu, że „już prawie nic nie mam”), niż z dodawania sobie przyjemności. Warto też budować wyraźne granice między swoimi potrzebami, a potrzebami innych. Granice nie są wyrazem obojętności, ale wyrazem szacunku. Nie da się kochać kogoś, ani nawet mu współczuć, jeśli czujemy się wykorzystywani. Stąd i temat tego artykułu: jeśli sami nie zastanowimy się, czego nam trzeba i nie dopilnujemy swoich potrzeb, czeka już armia takich, którzy chętnie wmówią nam, że najbardziej nam pomoże, jeśli spełnimy ich potrzeby. Czego Państwu nie życzymy 🙂 Do kolejnego razu!