Zupełnie inaczej z siłowniami. Człowiek najpierw nakupuje sobie sportowych ciuchów, potem przekonuje się godzinami, żeby pójść, a jak mu się wreszcie uda, to wcale nie tęskni i przed kolejnym razem musi przejść dokładnie ten sam proces przekonywania się. Czasem nawet trudniejszy, bo już pamięta, jak był poprzednio zmachany. I tu jest pies pogrzebany, a wiąże się on także z pojęciem gospodarności.


Nasz umysł zbudowany jest do nagród natychmiastowych, w krótkim terminie. Wolimy zjeść słodkie, a potem się człowiek będzie martwił. Umysł niejako nie rozumie, że coś ma sens długofalowy. Woli to, co daje przyjemność/ulgę/wytchnienie od razu. Jest to wielki kłopot dla naszego rozsądku, a za tym i gospodarności. Wybieramy to, co tłuste i słodkie ponad to, co bogate w witaminy i błonnik. Kupujemy o wiele za drogie sprzęty, bo modne, fajnie wyglądają i mają funkcję, która „może kiedyś się przyda” – chcemy sobie sprawić przyjemność w sklepie. Nie możemy się zmobilizować do siłowni, bo… siłownia nie jest przyjemna! Siłownia to cierpienie. Oczywiście, dostaje się strzał dopaminy po wysiłku. Organizm cieszy się, że nie umarł. Niemniej więcej ma to wspólnego z satysfakcją niż czystą przyjemnością. Czysta przyjemność w swojej „szlachetnej” formie najlepiej uwalniana jest przez zjawiska, które długoterminowo zaburzają poczucie szczęścia: pornografię, narkotyki (w tym alkohol), hazard, media społecznościowe. Niestety, stara zasada mówi, że jeśli w krótkim terminie w życiu coś dobrze działa, to prawdopodobnie długoterminowo jest lichą opcją. Jak więc sobie poradzić z tym wrogiem gospodarności? Oto kilka sposobów.



Pierwszy, to cierpliwie zbierać informacje, że to, czego nie chcemy robić jest nie za dobre. Wrzucanie artykulików, argumentów, podsłuchiwanie rozmów, podcastów, że niechciany element naszego życia nie jest tak fajny, jak się zrazu wydaje, powoli buduje naszą niechęć, która w końcu przebalastuje wagę naszej decyzji na drugą stronę. Niemniej potrzeba na to czasu, a problem dodatkowy jest taki, że nie lubimy takich informacji zbierać. Najczęściej uchem strzyżemy w kierunku informacji, które potwierdzają to, co dotychczas uważaliśmy i robiliśmy. W jednym z badań płacono uczestnikom wyższą wypłatę za słuchanie informacji niezgodnych z ich przekonaniami, a niższą kwotę za słuchanie informacji zgodnych. Okazało się, że wolimy słuchać tego, co do czego jesteśmy już przekonani, nawet jeśli mielibyśmy za to zarobić mniej.


Druga sprawa – warto zbierać informacje, które budują przekonanie, że robienie czegoś innego (na przykład chodzenie na siłownie) da nam coś konkretnego. Czyli nie ogólnie: będę zdrowszy. Ale raczej konkretnie: będę miał więcej sił na zabawę z dzieckiem. Czy seks z partnerem. Czy podróże. Coś na czym nam zależy.


Po trzecie – zapamiętywać jak się czujemy po tym, jak zachowamy się rozsądnie. Ważne, bo to jedyny moment, w którym przyjemność budowana na satysfakcji może być realna.


Które zachowania uznamy za niegospodarne? Głównie te, które robimy z przyzwyczajenia, a nie ma w nich wiele sensu. Zajmują masę czasu, a niczego nas nie uczą. Albo nałogowe: kiedyś dawały przyjemność, ale ten czas minął. Teraz czujemy presję ich nie wykonując, a jeśli je wykonamy, to niosą po prostu ulgę. Dobrym przykładem są gry komputerowe. Nic w nich złego, ale czasem człowiek gra nawykowo, bo kiedyś lubił, już dawno przestał, ale jakoś tak nic nie ma innego ciekawego. Poza tym tam ma znajomych i w sumie się przymusza, żeby odpalić komputer, czy konsolę wieczorem, bo stresującą jest myśl, że znajomi będą grali i zrobią postępy, a ja nie. Takie refleksje to sygnał do poszukania sobie czegoś nowego. Nie ma radości, a raczej presja i ulga.


Niestety (a może na szczęście) nasz układ nerwowy zbudowany jest tak, że musimy zostawić sobie bufor na zajęcia niegospodarne i dające czystą radość. Jeśli będziemy jedli tylko zdrowo, mamy niemałą szansę na stany depresyjne. Jeśli będziemy kupowali tylko to, co nam potrzebne (to przerażające jak niewiele człowiek by wtedy potrzebował), znów zwiększamy szansę na doła. Mało tego – przyjemność regulowana jest w ciele homeostatycznie, czyli jeśli jej sobie odmawiamy, to organizm próbuje ją sobie potem odebrać w większej ilości. Reguluje się w ten sposób sen, jedzenie i… zabawa. Powiada się więc, że reguła 80/20 jest dobrym podejściem. 80% zdrowego jedzenia, ale lepiej wpuścić w siebie 20% jedzenia dla czystej przyjemności niż czekać, aż po jakimś czasie nasza wewnętrzna wygłodniała świnka zerwie się ze smyczy. Podobnie z zakupami. 20% niegospodarności wygląda na dobrą poradę na życie, bo w końcu mamy jedno. Trzeba być rozsądnym, ale niestety – dla zdrowia – trzeba też być trochę nierozsądnym.